Frank Turner nie jest jednym z tych artystów, którzy między wydaniem kolejnych płyt robią sobie cztero/pięcioletnie przerwy. W duszy mu gra, a jak gra to wchodzi do studia i nagrywa, i tak najnowszy krążek "England Keep My Bones" jest jego czwartym albumem od 2007 roku kiedy to debiutował solowo. Sam tytuł albumu jest zaczerpnięty ze sztuki Williama Shakespeare'a "The Life and Death of King John" (ot taka nieważna informacja ;) ). Na pierwszych płytach mieliśmy akustyczne folkowe granie z Irlandzkimi naleciałościami, na każdej następnej dodawanych było coraz więcej przesterowanych gitar i innych instrumentów. Obecnie Turner gra po prostu rock n' rolla. Album można dwojako podzielić na pół: 1) ze względu na koncept gdzie część piosenek opowiada o jego wspaniałej wyspie, Wielkiej Brytanii, a część jest celebracją, pewnie zaistniałą z powodu możliwości mieszkania na niej. 2) ze względu na muzykę gdzie znajdują się utwory bardzo skromne aranżacyjnie, ale i tak jak pisałem, są też takie w których rock n' roll wierci się niespokojnie i pokazuje nam zęby przesterowanych gitar.
Pierwsze dźwięki są dosyć zaskakujące, gdyż słyszymy melodię wygrywaną przez sekcje dętą, która osobiście skojarzyła mi się z muzycznym podkładem do filmów noire (z lekkim angielskim zabarwieniem). Czarno biała klisza, deszczowa, ponura noc w porcie, jakiś podejrzany typ w prochowcu i kapeluszu idzie do pobliskiej speluny. Gdy do niej wchodzi dęciaki milkną, wchodzi akustyczna gitara, a facet zrzuca płaszcz i... okazuje się być całkiem równym chłopiskiem, trochę prostym ale pozytywnym, mającym tyle werwy i życia w sobie, żeby jeszcze pod koniec pokazać swoją moc. Taki jest, krótki wstęp do albumu czyli "Eulogy".
Na pierwszej pełnoprawnej piosence "Peggy Sang the Blues" zauroczyła mnie jazzowa linia basu, czego również się nie spodziewałem u Turnera. Aranżacja nie jest prosta ale nie jest przesadzona, nie ma szans żebyśmy się w niej pogubili. Mamy i gitary, i barowe pianino, i chórki, i tamburyny na początku... trochę tego się nazbierało.
"I Still Belive" to właśnie jeden z tych przedstawicieli rock n' rolla na płycie, który dodatkowo został okraszony harmonijką w stylu Dylana i wspomagającymi stadionowymi okrzykami w refrenie.
Bardzo ciekawie wypada "Rivers", który muzycznie przypomina mi John Butler Trio, które zostało zderzone z angielską opowieścią o żeglarzu.
Świetnym akcentem jest, nagrany a cappella, kawałek "English Curse", który jest napisany na podstawie podań lokalnego folkloru i opowiada o klątwie kowala i śmierci króla Williama II. Frunk Turner pokazuje nam, że ma on zacięcie i ambicje do bycia kimś w rodzaju barda Wielkiej Brytanii.
Później mamy jeszcze mocniejsze uderzenie w "One Foot Before The Other" i powoli płyta będzie się wyciszać, aż dojdziemy do dziwnie niepasującego "Redemption", które trąci takim Coldplayowym popem i mnie osobiście się nie podoba, dobrze, że chociaż pod koniec Frank decyduje się na swój normalny wokal i przesterowane gitary.
Album zamyka piosenka "Glory Hallelujah" i już każdy wie jak ona będzie wyglądać, nikt się przecież nie zdziwi jak napiszę, że słychać organy i gospelowe przyśpiewy, a całość brzmi jak kazanie z amerykańskiego kościoła i tu wszystko było by jasne gdyby nie paradoksalne przesłanie tej piosenki. ;)
"England Keep My Bones" nie jest może płytą wybitną ale złego słowa powiedzieć nie mogę, a gdy wspomnę o tych smaczkach jak początek i zakończenie albumu + utwór a cappella to uśmiech na twarzy sam się rysuje. Frank Turner idzie cały czas ze swoją muzyka do przodu, a o tym co zaserwuje nam po kolejnych zmianach dowiemy się pewnie już niedługo biorąc pod uwagę jego częstotliwość biegania do studia nagraniowego.
Frank Turner - Peggy Sang The Blues
Frank Turner - Peggy Sang The Blues by Epitaph Records
Frank Turner - I am Disappeared
Frank Turner - I Am Disappeared by Epitaph Records
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz