niedziela, 1 maja 2011
DNA, które z założenia nie ewoluuje.
Natknąć się na muzykę tworzoną przez Stevena Wilsona wcale nie jest trudno, a to wyda płytę ze swoim macierzystym zespołem Porcupine Tree, wypuści coś solowego, nagra krążek z jednym ze swoich pobocznych projektów: No-Man czy właśnie Blackfield.
Akurat przyszedł czas na nowe wydawnictwo Blackfield czyli zespołu złożonego z wyżej wymienionego Wilsona, prog-rockowego muzyka z dużymi ambicjami i Aviva Geffena, pop-rockowego artystę z Izraela. Właśnie taki miszmasz jest ideą zespołu, nadać muzyce progresywnej popowej lekkości i przebojowości. Trzeba powiedzieć, wywiązują się z tego założenia bardzo dobrze już od 3 płyt, więc zaskoczenia nie będzie, DNA Blackfielda nie ewoluuje. Może to i dobrze.
Przez "Welcome To My DNA" przelatujemy w tempie ekspresowym, 11 piosenek, 39 minut i dziękuje dowidzenia, a zaczynamy wczuwać się w płytę dopiero(!) w okolicach 7 na liście "Blood". To spory mankament jak na muzykę, która ma wpadać w ucho natychmiast i bez warunkowo.
Płyta jest spójna, tak tak, trudno wyłowić na początku jakąś melodię, którą będziemy mogli później sobie nucić będąc na spacerze w parku. Dlaczego akurat na spacerze w parku? Chyba dlatego, że wiąże się to z relaksem, spokojem, beztroską i po prostu odpoczynkiem. Puszczamy krążek i odpływamy... szkoda, że ledwo co zdążymy odpłynąć od brzegu i płyta się kończy.
W związku z powyższym nie mogę powiedzieć, że płyta jest nudna (co w muzyce kojarzę nierozerwalnie z męką słuchania w kółko "takich samych" utworów, które na dodatek nic w sobie nie mają), a mają sporo. Zatrudniona została wreszcie orkiestra, która nie ogranicza się tylko do tendencyjnych smyczków, mamy też rewelacyjną produkcję - klarowną i przestrzenną, plus gitary Wilsona, które dosłownie się piętrzą w piosenkach. Aranżacje są zaskakująco rozbudowane ale bez przesadnego przepychu, wszystko jest prowadzone subtelną ręką, ma swoje miejsce w kompozycji.
Niewątpliwie jedyna piosenką, która wyraźnie zaznacza swoją obecność na płycie jest "Blood", bardzo szybka, skoczna, z masą etnicznych instrumentów i mocnymi gitarami (mam nawet wrażenie, że w pewnym momencie słychać kobzy!). Świetny jest też czwarty na płycie "Waving" - taka wpadająca od razu w ucho perełka. Właściwie tak jak mówiłem, na większą uwagę zasługuje każdy kawałek od "Blood" w górę. "Zigota", która posiada niezliczoną ilość przełamań i zwrotów "akcji", bardzo ładny "Oxygen", wydający się chyba najbardziej zwartym utworem.
Na sam koniec czeka deser w postaci "DNA", typowego Blackfieldowego zakończenia z delikatnym feelingiem. Takie miłe nie zaskoczenie.
"Welcome To My DNA" nie jest na pewno płytą wybitną (brak jej trochę muzycznych fajerwerków) ale Wilson poniżej poziomu "dobry" nie schodzi nigdy, nieważne co akurat nagrywa i z kim. Jest to po prostu jedna z tych dobrych płyt, z którymi powinniśmy się zapoznać i dać się ponieść choć przez chwilę magii.
Blackfield - Waving
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz