sobota, 14 maja 2011

Niższa jakość wyższej sztuki.


Na rynku muzycznym coraz więcej pojawia się zespołów spod szyldu lo-fi czyli muzyką gdzie nagrania celowo cechują się niską jakością lub mają imitować amatorskie. Takie małe "nie" dla "nieautentycznego" przetworzonego mainstreamu, co stało się już nieomal artystycznym sztandarem.

Płytę EMA czyli Eriki Anderson znalazłem po tagach folk, co po raz kolejny dowodzi, że mogą one prowadzić na manowce. Nazwanie muzyki EMA folkowej było by naprawdę sporym nadużyciem, co najwyżej można nazwać ją freak-folkiem, w którym dużo jest noise'owych gitar, trochę elektroniki, osobiście słyszę sporo grunge'owych korzeni, a wszystko to, w dosyć minimalistycznej formie podane w eksperymentalnej otoczce. Ostatnio zadebiutowała nam Anna Calvi, którą nazwałem eksperymentalną PJ Harvey. EMA to jej troszkę brudniejsza i bardziej zadziorna siostra, która postawiła na prostotę.

Płyta "Past Life Martyed Saints" zaczyna się spokojnym ponad 7 minutowym "The Grey Ship", który toczy się powoli dźwiękami gitar i ascetycznej perkusji by w połowie przyspieszył razem elektronicznymi dźwiękami i jazgotliwą gitarą, a pod koniec słychać nawet smyczki.
W drugiej na płycie "California" artystka śpiewa "F*ck California, You made me boring, I've bled all my blood out" i to chyba mówi wszystko o przeprowadzce Eriki z Południowej Dakoty na zachodnie wybrzeże i potwierdza, że Erika chce się odciąć od "tego całego zgiełku".
"Anteroom" to moje pierwsze skojarzenie z The Pixies z minimalistycznym przełamaniem przed finałem piosenki. Wokal EMA nasuwa skojarzenia z Patti Smith czy Cat Power, natomiast muzycznie na pewno bliżej do tej pierwszej. "Milkman" to chyba najagresywniejsza piosenka na albumie, co nie oznacza, że przesterowanymi gitarami wbije nas w fotel. Wszystko jest tu jakby przytłumione, tępe ale zarazem nośne swoją melodią. Następnie mamy króciutkie "Coda", które po raz drugi przywodzi The Pixies. Trochę spokojniejszego oddechu na dwóch kolejnych piosenkach. "Butterfly Knife" gdzieś krąży około Sonic Youth by w finale poprzez chmury jazgotliwych gitar wyjrzał czysty wokal.
Finał, jeśli już, najbardziej przypomina folk, oczywiście w przesterowanej wersji... właściwie nie, to wciąż pobrzmiewają echa grunge'u.

Pierwszy solowy album EMA to naprawdę niezły krążek, który powoli zagoszczą się w naszej głowie. Na wniesienie wszystkich swoich gratów potrzebuje trochę czasu, ale po wszystkim efekt wygląda naprawdę przytulnie, mimo tych jazgotliwych gitar. Prosta muzyka, która naprawdę może wyewoluować w każdą stronę.

EMA - Milkman

EMA - Milkman by souterraintransmissions

EMA - California

EMA - cALifOrniA (www.fromgotowhoa.com) by fromgotowhoa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz