czwartek, 19 maja 2011

Folk, który coraz więcej kroków stawia w Krainie Czarów.

Osoby zainteresowane pewnie już o tym wiedzą ale... przedwczoraj wyciekł do internetu najnowszy album Justina Vernona ukrywającego się pod pseudonimem Bon Iver. Krążek nazywa się "Bon Iver" i swoją oficjalna premierę będzie miał 21 czerwca. Chciałem naprawdę jeszcze trochę poczekać (kwestia sumienia jak mniemam), żeby coś o nim napisać ale nie wytrzymałem. Od pierwszego przesłuchania jestem oficjalnie zakochany w tym albumie!

Trzeba przyznać, że od ostatniej płyty, czyli "For Emma, Forever Ago" z 2008 roku, troszkę się pozmieniało. Nie jest to już czysty folk w niesamowitej oprawie głosowej Vernona, gdzie na nowej płycie pokazuje, że potrafi operować nie tylko wysokimi dźwiękami ale całkiem dobrze radzi sobie również z niższą tonacją. Mamy tu do czynienia oprócz gitary i perkusji z dosyć często pojawiającymi się syntezatorami, saksofonem, smyczkami i naprawdę niezliczoną ilością dźwięków. Przypomina mi to odrobinę ewolucję Sufjana Stevensa z akustyczno/ascetycznej płyty "Seven Swans" na opasłe, od aranżacji, dzieło jakim jest "Come on Feel the Illinoise". Poza ogólno panującym sielankowym klimatem będziemy jednak mogli usłyszeć mocniejsze pociągnięcia przesterowanych gitar i solidne uderzenia perkusji.

Album otwiera "Perth", o którym mogę powiedzieć, najlepsze prelude jakie mógłbym sobie w tej chwili wyobrazić. Delikatne wejście gitary, następnie w tle dołączają chórki, wokal, perkusja (na dwie stopy! - brawo Justin) w stylu marszowym, w połowie mamy mocniejsze uderzenie, instrumenty dente, smyki, jedną gitarę przesterowaną w tle, drugą czystą, niby kompozycja się rozjeżdża od natłoku dźwięków ale tylko pozornie bo wszystko trzymane jest w ryzach... ach! Po prostu, po pierwszym kawałku już czuć, że jest to album świetny!
"Minesota, WI" zaczyna się rozmytą gitarą, później w zaczarowaną konwencję wprowadza nas saksofon z klawiszami, towarzyszą nam również dźwięki dzwonków, przełamanie, i w następny akt wprowadza nas banjo i mocniejsze uderzenia syntezatora i powtarzające się słowa, śpiewane wysoko "never gonna break not for a part in any gamut of the dark" i ja w nie wierzę.
Później mamy "Holocene" typowy utwór Bon Iver'owy dzięki, któremu możemy na chwilę złapać oddech po tym co działo się przed chwilą.
"Towers" raczy nas gitarą, w której pobrzmiewają echa country, trochę bardzo przyjemnych wokaliz, subtelna sekcja dęta, znowu saksofon, smyki i przyjemnie bujając głową płyniemy dalej. W tym momencie coraz częściej w mojej głowie zapalała się lampka "Sufjan Stevens", i nie mam tu na myśli w żadnym wypadku kwestii o jakiejś próbie kopiowania. Skojarzenie nieodzownie muzyczne.
Dochodzimy do "Hinnom, TX", które wprowadza nas w niecałe 3 minutowe falowanie za sprawą efektu gitarowego i wokalnego podziału na monorecytację, ubraną w głos przypominający mi Marka Knopflera i chórków w stylu Bon Ivera.
Delikatne klawiszowe "Wash" z chórkami tylko od czasu do czasu mącone jest skrzypcami.
Następnie mamy ubrane w muzyczny patos "Calgary", dające sobie po pewnym czasie jednak trochę luzu i zaczynają grać syntezatory, które zmieniają się w przesterowane gitary, żeby pod koniec zamienić się w akustyczną piosenkę.
Ostatnie na płycie "Beth/Rest" od razu nasunęło mi skojarzenie z troszkę kiczowatym Philem Colinsem i saksofonem rodem z lat 80, do tego Vernon zaczyna się bawić autotunem. Ta piosenka jest jak za słodki deser ale ja osobiście taki kicz łykam bez popity.

Pierwsze dwa utwory na płycie są po prostu wybitne, reszta jest utrzymana na bardzo wysokim poziomie. Sporo porównań z Sufjanem więc będzie jeszcze jedno na koniec. Gdybym miał gdzieś ten album umiejscowić to było by to między "Come on Feel the Illinoise", a "Age of Adz" gdzie "Bon Iver" tworzył by wspaniały pomost muzyczny między tymi płytami. Widać, że Justin Vernon ma naprawdę spore ambicje, ale i też środki do jej zaspokojenia. Obyśmy nie musieli czekać na następną płytę znowu prawie 4 lata. No i zapraszamy do Polski na koncerty!

Gorąco polecam do zapoznania się z twórczością Bon Ivera.

Bon Iver - Calgary
Bon Iver - Calgary by indieistanbul

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. o, a więc nie tylko mi się skojarzył z Sufjanem ten krążek. ewolucyjnie nasuwają mi się też skojarzenia ostatnim, wcale nie gorszym przecież, krążkiem pani Harvey, słychać trochę Nationalowych naleciałości, gdzieniegdzie nawet pobrzmiewają echa Neutral Milk Hotel. wow.

    OdpowiedzUsuń